wtorek, 24 stycznia 2012

Opowieść o Szuszu Podróżniku

Gdybyście mogli widzieć moją minę. . . Minę, która wskoczyła na mą zacną twarz, kiedy to otworzyłam maila i wertując wzrokowo tytuły kolejnych wiadomości, zatrzymałam się na "Artykuł o dzieciach i ich zabawach podczas jazdy samochodem". Zapewniam, że była bezcenna ;-P

Mniej więcej trzy razy czytałam ów wiadomość, żeby pojąć dlaczegóż to  marka Chevrolet - dla mniej wtajemniczonych w zaułki motoryzacji - producent  między innymi małych samochodów miejskich, a także samochodów rodzinnych, chce abym pisała o czymkolwiek na swoim blogu. Co ma wspólnego taka firma z światem dziecięcymi kupkami i kaszkami płynący. Po dość długich, ale jakże przyjemnych rozmowach mailowych z tajemniczą, aczkolwiek bardzo skuteczną Panią Agatą (pozdrawiam), podjęłam decyzję - dlaczego nie. W końcu jeszcze nigdy o specyfice podróżowania Szusza mego nie pisałam.



Zatem od początku. Czyli od brzucha zacznijmy.
W brzuchu Nacio podróżował regularnie od samego ziarenka. Kiedy stał się jednak olbrzymiej dyni zawartością, Matka jego zauważyła zjawisko dość dziwne. Otóż bobas podczas podróży, zamiast kołysaniem ululany, stawał się nad wyraz aktywny.
ZAWSZE.
I tak mu zostało.

Podróżowanie swe w wersji "na żywo", czyli poza brzuchowymi przestrzeniami, Nato rozpoczął, jak tylko Matka na tyle doszła do siebie, że była w stanie na pośladku, w miarę stabilnie usiąść. Od tej pory zamieniła swe wygodne miejsce za kółkiem, na (podobno) jeszcze bardziej wygodne - z tyłu - obok fotelika pisklaka swego, co odniosło poważne skutki. Skutkiem tegoż bowiem było nabawienie się przez Nią jazdowstrętu, czyli mówiąc dosadniej, przeistoczenie się zaciętej - prawie że - zawodowej piratki drogowej, w kwokę, która na samą myśl, że ma zasiąść obok Syna swego zacnego, w tym diabelskim środku transportu, dostaje gęsiej skóry na ciele całym.

Dlaczego? Ano dlatego, że Szuszuniu niestety zamiłowania do jazdy autem po rodzicach swych nie odziedziczył. . . Najczęściej przejazd z domu do galerii handlowej, babci, tudzież innego celu oddalonego od domu na tyle, że iść pieszo się nie da, zwykle przebiegał według jednego schematu:

1. Szuszuniu zostaje usadowiony i unieruchomiony w foteliku na tylnym siedzeniu, tyłem do kierunku jazdy. BO BEZPIECZNIE.
2. Szuszuniu drze się w niebo głosy, a Matka w tym czasie biegnie dookoła auta, aby wsiąść z drugiej strony, zanim Synu wpadnie w histerię.
3. Tatuś Maciuś szybko rusza.
4. Dziecina milknie zadziwiona siłami fizycznymi, które nań wpływać poczynają.
5. Matka odsapuje głęboko - uffffffffffffffffffffffffffff.
6. Rodzina jedzie w spokoju przez średnio 5 minut, aż do natrafienia na pierwsze czerwone światło.
7. Szuszuniu się drze.
8. Matka przeklina tego, kto stworzył foteliki samochodowe oraz sygnalizację świetlną.
9. Sytuacja z p-tu 7 i 8 powtarza się naprzemiennie jakieś 3 razy.
10. Rodzina dociera na miejsce. Synu jest spocony, zapłakany i zasmarany. Matka jest spocona, roztrzęsiona i wnerwiona. Ojciec się nie odzywa, żeby nie oberwać przy okazji.

Podróżowanie w zakresie miasta to jednak pikuś. Prawdziwy hardcore to był wyjazd nad morze (osiem godzin, w tym dwie w korku), prawie zakończony rozwodem Rodziców, czy też w góry (zaledwie dwie i pół godziny i Matka była już sprytniejsza).

Kiedy Nacio podrósł, zaczęło robić się trochę łatwiej - można było go czymś zająć. I tak - przez jakiś czas działała czerwona gitarka - gryzak "samochodowy". Zaaplikowana w dziecięcą paszczę na starcie, wystarczała na jakieś 20 minut jazdy. Potem super zajmowaczem okazała się szpulka ze wstążeczką  do pakowania prezentów. Czas zajęcia około 25 minut. Najlepiej działała jednak taka afrykańska grzechotka z łupin od orzechów, przy pomocy, której można było nawet ze 20 kilometrów ujechać we względnym spokoju. Mankament miała jednak taki, że machać trzeba było przez ów odcinek cały.

No a jak już nic nie działało, to pomóc było w stanie tylko jedno. I dzięki Ci Panie, żeś stworzył ten swój boży zespół. Otóż płyta Arki Noego, na głośność odpowiednią nastawiona - cuda potrafiła zdziałać. I potrafi do dzisiaj. Choć dzisiaj już rzadziej jest eksploatowana. Ale "Abecadło z nieba spadło" znam na pamięć od A do Z ;-P i pieśnią mą ulubioną chyba na zawsze już pozostanie.

A na koniec jeszcze tylko taka moja refleksja.
Ostatnio jechaliśmy tak sobie do sklepu jakiegoś, już na tzw. względnym lajcie. Nacio znów narzekać zaczął i wtedy coś mnie tknęło.
Zjechałam z siedzenia w dół, aby mieć głowę na wysokości główki Syna mego i wiecie co? Kurza noga! Odkryłam powód tej katorgi naszej podróżniczej kilku miesięcznej.
Toż to Nacio nic nie widzi z tej wysokości swej niewysokiej! No, czasem tylko czubki drzew migną, albo wieżowca jakiegoś, ewentualnie lampa przydrożna.
No i jak tu się dziwić temu maluszkowi biednemu, że buntował się nie chcąc przez godzin kilka w niebo się gapić, tudzież w czarne oparcie siedzenia tylnego. Przecież ja sama kota bym chyba dostała. . .
Jak to się zmienia punkt widzenia wraz z miejscem siedzenia.


Zatem misja przez Szanownego Performicsa zlecona - wypełniona. No a teraz to jeszcze czekam tylko na propozycję od developera jakiegoś, tudzież producenta samolotów pasażerskich, ewentualnie  maszyn rolniczych ;-P

8 komentarzy:

  1. Ja też będę pisać i też byłam zaskoczona, ale w sumie temat jest fajny!

    OdpowiedzUsuń
  2. my tez dostalismy propozycje;)Ale temat wydal mi sie bardzo odlegly od tego co pisze na swoim blogu i na wiadomosc nie odpowiedzialam. (odlegly w sensie zachwalania marki auta, ktorej nie znam i nie uzytkuje)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też nie podjęłam wątku, ale MM wybrnęła :)

      Usuń
  3. my od paru dni przodem! i uśmiech nieustający i radość na ryjku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jestem mocno za fotelikiem do tyłu cały czas :D

      Usuń
  4. ja też dostałam tego maila, ale myślałam, ze to jakaś pomyłka i olałam temat:D

    co do jazdy, u nas bardzo podobnie, z tym że jeszcze nic nie jest w stanie na dłużej zająć Okrucha, jak zacznie wrzeszczeć, tak z reguły końca nie widać:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Aga - dzięki;-)
    Powiem szczerze, że temat nie łatwy, marka też. Reklamować NIE CIERPIĘ. Bo ściemnianie i nieszczerość, że tak oto właśnie chevrolet to moja ulubiona marka, a ich auta rodzinne to już w ogóle mistrzostwo świata, nie wchodziła w grę. Spróbowałam tę propozycję i temat ugryźć nieco inaczej. Czyli tak jak było na prawdę. Umowa była na post o takiej tematyce, zawierający dwa linki do marki sponsora. A że motywacja okazała się godna, to dlaczego nie wykorzystać tej swojej umiejętności opisywania...

    OdpowiedzUsuń
  6. i dobrze wybrnelas z tego;)Hmmm...to moze i my sie podejmiemy? Musze pomyslec;)bo w sumie i tak chcialam napisac slow kilka o naszym nowym foteliku

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.