wtorek, 7 października 2014

Jabłko.

Obudziłam się dziś z poobiedniej drzemki, którą ucięliśmy sobie z Naciem, z nieokiełznanym pragnieniem. Oczyma wyobraźni widziałam tylko jedno.
Jabłko.
TO JABŁKO.

Opowiem Wam pewną historię.

Wspominałam już wielokrotnie, że uwielbiam robić zakupy na rynku.
Rynkiem nazywamy u nas targowisko, które funkcjonuje trzy razy w tygodniu. W każdy wtorek, czwartek i sobotę możesz kupić tam prawdziwe jedzenie.

Przez wiele lat nie jadłam owoców. Próba schrupania jabłka, gruszki czy czereśni kończyła się puchnięciem buzi i gardła.
Alergia na owoce jak w mordę strzelił.
Zaczęłam je ponownie kupować dopiero, gdy Nacio do nich dorósł.
Wówczas zależało mi, aby były świeże, z drzewa bez oprysków. Wiadomo.
Któregoś dnia, czując ten przefantastyczny, prawdziwy aromat prawdziwego jabłka, skusiłam się.
Nie mogłam się pohamować...
Chrupnęłam.
I nic.
Gęba w stanie nienaruszonym.
Nawet nie wiecie jak bardzo smakowało mi tamto jabłko...
Czyli to jednak nie na owoce na alergia.

Na rynku jest tak, że im dłużej robisz tam zakupy, tym lepiej poznajesz najlepszych handlarzy.
Teraz już wiem, u kogo kupię najlepsze malinowe pomidory, u kogo jajka, fasolkę bez łyka, marchewkę co jest prawie czerwona i w końcu najlepsze na świecie jabłka...

Owoce od dawna kupujemy u jednego pana. Ot pan wieku moich rodziców, z rudym wąsem, spracowanymi dłońmi i przemrożoną skórą na twarzy.
Handlarz z sercem na dłoni, który w taki sposób opowiada o swoich owocach, że mógłby książkę wydać. Pan, który ZAWSZE wita nas, jak dobrych znajomych i  ZAWSZE nas czymś obdarowuje. Raz to jest dorodny orzech włoski, wsunięty w rączkę synka, innym razem jabłko z listkiem jeszcze zielonym "dla miłej pani".
Na jego straganie, przy malinach znajdziesz tabliczkę z napisem: "świeże maliny, zrywane dzisiaj o 7.45 z południowego stoku". O jajkach usłyszysz, że są od kurek, co sobie robaka z ziemi wydrapią. Że teściowa o te kurki dba tak, jak kiedyś się dbało, a oni z żoną cieszą się z tego podwójnie, bo dzięki tym kurkom, babcinka sędziwa ma cel i motywację, aby każdego dnia wstać z łóżka.
Gdy kupisz u rudowąsego truskawki, to wiedz, że możesz spokojnie przez kilka dni do owsianki je sobie dodawać, bo jędrne będą i pachnące niezmiennie. I nie dlatego, że zakonserwowane, ale bo najświeższe na świecie.
A jabłka...
Jabłka to są takie, że słów nie mam. Twarde, chrupiące, co kawałkami się ułamują, gdy gryziesz, a sok strzela na boki. Słodkie...Pachnące. Takie, że gdy piszę to teraz,  głowę mam już w lodówce;-)
Do dobrego człowiek się przyzwyczaja.
Przyznaję się, że gdy nie mam tych jabłek w domu, gdy ostatnie zjedzone rano, to tak jak gdyby prądu zabrakło, albo wody w kranie.
Gnam wtedy na rynek.

Dzisiaj tak gnałam z duszą na ramieniu, że już nie zdążę.
Ale pan rudowąsy był jeszcze na swoim miejscu.
Widocznie ucieszył się naszym widokiem.
Zagadał ciepło, jak zwykle.
Pożalił się troszkę, że handel był dziś słaby i aż zbierać do domu mu się nie chce, dlatego udało nam się jeszcze go złapać.
Wreszcie mówi, że opowie nam pewne zdarzenie.

Otóż przestój miał chwilowy, patrzy a tu idą przedszkolaki. Takie maluśkie dzieciaczki.Ubrani jednakowo w kamizelki odblaskowe przyszli zwiedzać rynek. Zatrzymali się przy straganie rudowąsego, bo przy jabłkach był mały jeżyk ze słomy. I jak to dzieci - zachwyt nieokiełznany nad tym jeżem powzięły.
Pan nasz pyta więc przedszkolankę, ile tych dzieciaczków tutaj stoi. Dwadzieścioro czworo. Długo się nie zastanawiając, wręczył dzieciom po jabłku. Dwadzieścia cztery pyszne, chrupiące jabłka. W prezencie. Ludzie dookoła patrzyli na niego jak na świra.
Na zakończenie opowieści mówi do nas tak:
- Bo wiecie, nie każdego stać na taki gest. I nie chodzi o majętność. Tylko nie każdy ma taką potrzebę. A ja uważam, że tak trzeba. I warto. Bo to zawsze do człowieka wraca.
Wskazuje na brokuły, które od początku zdziwiły mnie na jego straganie.
- Zobaczcie. Pożyczyłem dziewczynie wagę. Przyniosła mi brokuły w podzięce. Dla innej pani odłożyłem jajka, zobaczcie - przyniosła mi ciasto. I na tym to polega.

W trakcie opowieści pakował nam do torebki jabłka. Zagadał się, więc pyta ile miało być.
Osiem. Miał w torbie osiem i dwa już w dłoni. Skasował te osiem, a dwa i tak nam dołożył. W prezencie.
Mimo, że handel był dziś ciężki...



11 komentarzy:

  1. nie wszystko stracone, są jeszcze dobrzy ludzie na świecie ;)
    otojanek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham, Takich ludzi. Z sercem na dłoni, z pasją, z miłością ... . Uwielbiam do nich wracać, uwielbiam z nimi rozmawiać, bo z ich słów bije zawsze życiowa mądrość. Nie okraszona jadem, zawiścią. Prosta, ciepła, choć nieraz uboga, to i tak najdroższa na świecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. To nie jest normalne,że czytając Twoje posty oczy zawsze w łzach;) Jak Ty to robisz,że potrafisz tak wzruszyć
    Liz

    OdpowiedzUsuń
  4. Są jeszcze wspaniali ludzie na świecie, aż mi się cieplutko na serduchu zrobiło od tej historii. Zazdroszczę takiego Pana handlarza :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. My też mieliśmy takiego pana od owoców, był wpisany w naszą codzienność ani znajomy ani nieznajomy, ale gdy pewno dnia nie było go na straganie powstała pustkę, pan rozchorował sie i naprawdę było nam smutno, odpoczywa w domu, dużo dużo dla każdego

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowity człowiek :) Cudownie piszesz - nie wiem jak to robisz ale gdy się czyta Twoje wpisy to cała historia przesuwa się przed oczami jak film :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Marta, a ten Pan to ma jakieś stałe miejsce? :D Bo chętnie zaczniemy kupować u Niego jabłka :)
    Przy następnej wizycie na rynku będę szukała rudego wąsa i jeżyka ze słomy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno to określić. To jest niedaleko takiego rozgałęzienia drogi, nieopodal pani od miodu z długimi, czarnymi włosami :-)

      Usuń
  8. Na Twoje posty zawsze czekam z niecierpliwością. Niezależnie o czym piszesz, jaki temat poruszasz, to zawsze jest ciekawie. Często robi mi się tak ciepło na sercu, tak jak dzisiaj po przeczytaniu tego posta. Cieszę się, że jest nas więcej- takich ludzi, którzy dostrzegają to co w życiu najpiękniejsze: drobne gesty, uśmiech, przysługa..:) Już wczoraj zobaczyłam na fb powiadomienie, że jest nowy wpis- ucieszyłam się, zawsze poprawia mi to humor. Ale wczoraj zalatana, pracując na 1,5 etatu, ciągle z poczuciem, że nie mam nawet chwili na odpoczynek odpuściłam czytanie. Czemu? Bo zamiast przeczytać post w paręnaście sekund i biegnąc dalej do obowiązków, wolałam poczekać do dziś - zasiąść, włączyć mojego ulubionego bloga, na spokojnie przeczytać wpis, pomyśleć nad nim chwilkę i nawet napisać komentarz:) Dziękuję, ze dajesz mi tą chwilkę wytchnienia w moim zapracowanym dniu:) Pozdrawiam, Iwona

    OdpowiedzUsuń
  9. Martucha!!! Jak zwykle mam łzy w oczach po Twoim wpisie...
    Właśnie nad tym się zastanawiałam ostatnio - niesamowity jest człowiek, który nie ma zbyt wiele, a i tak podaruje coś drugiej osobie.... Coś w tym stylu, tylko teraz nie umiem tego nazwać słowami.
    Ja taka jestem.. Oddam komuś, a sama nie mam. Serce na dłoni oddam, zawsze pomogę. Parę razy się na tym przejechałam, ale to mnie nie zmieniło.
    I uwielbiam się otaczać takimi ludźmi...
    Którzy dają, nie oczekując niczego w zamian. Dają bo uwielbiają obdarowywać.

    Wiesz.... mam taką przyjaciółkę wymarzoną. Jest taka jak ja. My nie wyliczamy sobie że "dzisiaj ja zapłaciłam za kawę, to jutro Ty musisz postawić coś", nie! Po prostu obdarowujemy się wzajemnie i nie oczekujemy nic w zamian. Jak jedna ma, to płaci, jak druga ma np. dużo jabłek, albo kurę ze wsi to się dzieli. Nie ma zawiści, zazdrości i chorej rywalizacji. Przyjaźń idealna w moim mniemaniu. Znalazłam swojego klona. Jestem szczęśliwa :)

    OdpowiedzUsuń
  10. To dobrze, że są jeszcze tacy ludzie na świecie -bezinteresowni. To bardzo rzadkie dzisiaj. Cieszę się, że podzieliłaś się z nami tą historią. To bardzo krzepiące.

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.