niedziela, 18 listopada 2012

Orzeszek...

No i jaka ze mnie matka! Jaka?!
Dzisiaj się okazało, że mimo moich usilnych starań, poniosłam wychowawczą porażkę.
Jak to się stało? Pytam. Kiedy? Dlaczego? Dlaaaaaaaaaaczeeeeeeeeeeeego?!

Dzisiaj z samego rana, no dobra "samo rano" było w planie, ale wyszło koło dziesiątej, udaliśmy się z Naciem po zakupy na zupkę. Tak. Tak własnie. W niedzielę rano na zakupy... Niestety. I tak bywa, jak się w domu ma meksyk a nie dom.
W każdym razie udaliśmy się po zakupy. Plan przewidywał godzinę w dwie strony. Wózkiem, ofkors, żeby nie było żadnych fochów i opóźnień.
I tak też pierwsza część zgodnie z planem przebiegała. Do marketu i z powrotem w pół godzinki się uwinęliśmy. Drugie pół w zapasie.
W osiedlowym warzywniaku Synu zaczął strajkować, że dość już tego dzidziusiowania i że on na nogach by chciał. Matka,że ma serce miętkie;-P, syna wyjęła. Zakupki warzywno - owocowe szybko poczyniła, do wózka zapakowała i w drogę. 200 metrów do domu zostało. A jakoby dwa kilometry co najmniej. Bo synu powiew wolności poczuwszy, szedł nader pokrętnie, każdy trawnik wszerz i wzdłuż zaliczając. I KUPĘ przy tym ogromną też. Jak na dorosłego przystało. W samiutki środeczek równiutko, tak że malowniczo na obydwie strony kozaczka się wywinęła...

Matka jednak nader przy tej niedzieli cierpliwa. Co tam, ot gówno zwykłe!Nie pierwsze, nie ostatnie...
Hehhhhhhh...Trudno. Nózinkę dziecięcą o resztkę trawy powycierała, grubsze warstwy ciała obcego usuwając.
I tak w przeciągu minut kolejnych trzydziestu, udało jej się z Synem w końcu powrót do domu wynegocjować.
Do domu wchodzą. Czapka z głowy. I szalik. Rękawiczki. Jedna. Druga. A tam co? Cooooo tooooo jest? Synu oddać nie chce. Kamyk?

Nie! To nie był kamyk! Ani listek! Patyczek też nie! Ani nic innego, co bezpłatnie można do domu przytargać...
To był orzech! Laskowy! Z warzywniaka! Za 16zł za kilogram!
Zła ja matka!Ojjjj zła.
Wychowałam złodzieja!
No dobra złodziejka, bo na razie o niskiej szkodliwości społecznej;-P






15 komentarzy:

  1. Hihi ;) Coś mi to przypomniało ;) nie jedną a dwie sytuacje: pierwsza to gdy Mała w markecie pod moją nieuwagę ogóra zaczęła jeść a druga to gdy nie dała mi cytrynę włożyć do koszyka tylko sama trzymać chciała i tak z tą cytryną wyjechałyśmy ze sklepu za nią nie płacąc, bo ja zajęta zakupami i płaceniem zupełnie o niej zapomniałam ;) Jak widzisz, tak bywa i może jeszcze nie jedna taka sytuacja przed nami ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się Emilka kiedyś w Biedronce schowała za karton przy kasie i zjadła cukierka czekoladowego z tego kartonu wyjętego :| Ale mi było głupio...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się uśmiałam, wyobraziłam sobie minę Nacia jak ściska ten orzeszek nieszczęsny jak skarb:))

    OdpowiedzUsuń
  4. hahahhahahhahaahhah:D
    och! :D no bez przesady:D nie zbiednieja straganiarze na tym:D
    A to Natek:D hahahahha

    OdpowiedzUsuń
  5. ale się uśmiałam :) super piszesz :) a obywatel syn jest śliczny

    OdpowiedzUsuń
  6. Moje dziecko kiedyś włożyło do wózkowego schowka na zakupach gąbkę i co.... czuję się do teraz jak złodziejka, bo zauważyłam to dopiero w domu

    OdpowiedzUsuń
  7. jeśli jest to jakakolwiek pociecha to zgłaszam się z podwiniętym ogonem, że i mój takowy wyczyn kiedyś uskutecznił, jednak zamiast małego orzeszka w rączkach trzymał bułkę i mandarynkę... dziwne to bo mandarynek na tamten czas nie lubił ( a o bułce ja zapomniałam przy kasie wspomnieć...)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hahahaha! A jak go pomysłowo zbunkrował!

    OdpowiedzUsuń
  9. matko boska jak pisałas tak tajemniczo co on tam trzyma w rece juz myslałam ze to psi klocuszek .. a jednek orzech :)

    OdpowiedzUsuń
  10. E tam złodziejek, zaradny raczej;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. a mi się przypomniała sytuacja z mojego dzieciństwa;p pamiętam że w przedszkolu za szczylka jeszcze zwinęłam do domu taka panią Smerfetkę zabawkę małą, gumową, tak mi się podobała, że powstrzymać się nie mogłam.. a później w nocy tak się przestraszyłam że na następny dzień ją wyrzuciłam;p od tamtej pory kleptomanka nie jestem;p

    OdpowiedzUsuń
  12. a mi się przypomniała sytuacja z mojego dzieciństwa;p pamiętam że w przedszkolu za szczylka jeszcze zwinęłam do domu taka panią Smerfetkę zabawkę małą, gumową, tak mi się podobała, że powstrzymać się nie mogłam.. a później w nocy tak się przestraszyłam że na następny dzień ją wyrzuciłam;p od tamtej pory kleptomanka nie jestem;p

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.