Wieczór. W końcu.
Dziecię z wydętym bebzolkiem. Marudzi. Stęka.
"Mamooooo" powtórzone po raz sześćsetosiemdziesiątydrugi słowiczym, słodkim, dziecięcym głosikiem połączone z uwieszeniem u maminej nogi, podczas, gdy Ona stara się ogarnąć kuchenny bajzel, to mieszanka wybuchowa.
Matka czuje, że za chwilę dostanie stu stopni. Wykipi. Wystrzeli w kosmos i na końcu wybuchnie, rozpadając się na tysiąc części.
Resztkami zdrowego rozsądku stara się znaleźć rozwiązanie tej jakże patowej sytuacji.
"Przecież on płacze, bo coś mu dolega - kobieto!!! Ogarnij się!I spokojnie, tylko spokojnie" - kołacze się po zmęczonej matczynej łepetynie.
Nagle słychać...
Bączydło konkretne. Woń też...
Biedak.
Jak by tu mu ulżyć...
Espumisan! Przecież gdzieś jeszcze powinien być...
Jest! Koło ratunkowe. Cudowne! Espumisanie ratuj nas!!!Mnie ratuj! Od zwariowania. Od eksplodowania.
Jednak to nie takie proste.
Na samą myśl, jak będzie wyglądała scena zaaplikowania potomkowi ów kropli, matkę przechodzi dreszcz.
To będzie gwóźdź do trumny. Już to widzę - dziecię w ryk, wygina się jak struna, siarczyście pluje kroplami, resztki zeskrobując sobie z języka palcami. Po czym wyciera w... Matkę swą. Matka wybucha.
O nie! Tego nie zniosę!
Ale zaraz, zaraz. Jest jeszcze jedno rozwiązanie.
TATA. Tata da radę. Zawsze daje. Nie wiem, jak On to robi, staram się nie patrzeć, żeby się nie wkurzać. Że nie po mojemu...
Wręczyła zatem matka ojcu syna swego strzykawkę z kroplami. Tata z synem udał się do sypialni. Następnie tata wrócił z sypialni z uśmiechniętym synem i pustą strzykawką.
Matka oniemiała.
Więc znów mu się udało. Skubany.
Dzięki Ci Panie. Alleluja! Teraz to już jakoś damy radę!
"Jesteś moim idolem"- wyznała mężowi ...
;-P
U nas takie rozwiazanie zawsze dziala tez :):):)
OdpowiedzUsuńJa nie wiem jak moj maz to robi, po prostu nie wiem :)
Ten jego urok osobisty to jest chyba:):):):)
I ja zachodzę głowę...
UsuńMyślę, że to spokój i konsekwencja w działaniu. Miło Cię widzieć u siebie;-)
hehe ja Ci powiem ze Ci mężowie cos w sobie maja bo moj dzielnie "opatrywał" pępol synowi ktory sie goić i odpadać nie chciał :) a i do teraz mu zostało ze leki to on podaje :)
OdpowiedzUsuńZ pępolem razem dawaliśmy radę, ale teraz ja wysiadam...;-)
UsuńTatusiowie są super!!!!
OdpowiedzUsuńOł jeeeeeeeeeee!
Usuńniestety do niektórych zabiegów to właśnie TATA jest niezstąpiony.
OdpowiedzUsuńDlaczego niestety?Ja tam jestem zachwycona, że mam takiego skutecznego zmiennika;-)
UsuńSuper to opisałaś :)
OdpowiedzUsuń;-*
Usuńtata to przecież najlepsza broń na trudne zadania :))) u nas też działa!
OdpowiedzUsuńJak zwykle mamy podobnie;-)
UsuńJednak Tata czasem się do czegos przydaje ;) U nas też spełnia rolę tego, który podaje te obrzydliwości typu leki, kropelki itp.
OdpowiedzUsuń;-)
UsuńJak to tata najlepszy na wszystko:)
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%!
UsuńOjciec mojego przyszłego dziecka też z pewnością będzie niezastąpiony w takich sytuacjach :) jak tylko go zobaczyłam jak zajmuje się swoim bratankiem wiedziałam, że z niego dobry materiał na ojca. A jego słów podczas uczenia bratanka robienia siku na nocnik nigdy nie zapomnę "siusik w dół Kacper" ;p
OdpowiedzUsuńTen tekst mnie rozwalił;-P
UsuńPozdrów swego ukochanego od sąsiadki z bloga obok;-)
Hmmm, u nas jest odwrotnie. Mój mąż biega za Piotrkiem z łyżeczką, rozlewa wszystko, a ja sprawnym ruchem unieruchamiam go nogami na podłodze i aplikuję lekarstwo nie zważając na ryk.
OdpowiedzUsuńSuper skuteczna mama!U nas tak jest z wysysaniem gilów. Niestety...;-(
Usuńczy oni na pewno to spożyli ;)
OdpowiedzUsuńna serio wiem: tatowie dają radę ;) nie po naszemu, ale to w nich piękne (piękno to człowiek dostrzega, gdy już odpuści swoje) ;)
Hahahaha, o tym nie pomyślałam;-)
UsuńO matulu...na szczęście Adaśko w ogóle nie ma problemów z aplikacją jakichkolwiek syropków i kropelek...;p Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńFarciara!!!
UsuńU nas wygląda na to, że nie tyle Nacio ma problem, co raczej mama;-)
U nas tez tata zawsze da radę :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że kiedy moja siostra była mała, to rodzice nie mieli żadnego problemu z aplikacją jej jakiegokolwiek leku, wręcz przeciwnie, gdyby mogla to leki jadłbym na śniadanie, obiad i kolację. Syropy były dla niej niczym najlepsze soki, nie wspominając już o tabletkach które były niczym cukierki.Kiedyś nawet pożarła moją ochronną pomadkę o smaku bananowym;p
OdpowiedzUsuńHa, ha;-P
OdpowiedzUsuńAle fajna opowieść;-) Ja też byłam dzielna bardzo w dzieciństwie, ale zawsze mnie tak wzdrygało z obrzydzenia.